Jestem po ponownej lekturze tej książki, a także po zerknięciu na życiorys autora. Przyznaję, że zerknąłem na jego życiorys tylko po to, żeby w jakiś sposób nawiązać do sztuki Anat Gov „Boże mój”. Chciałem postawić tezę, że za bary z Bogiem biorą się w literaturze tylko przedstawiciele narodu wybranego. Nic z tego. Nie mniej dzięki temu jeszcze bardziej wniknąłem w książkę.
Sergio Kokis to dla mnie alter ego Tiago Cruza. Sam podobnie jak bohater tej książki był więziony i torturowany przez brazylijską juntę, wyjechał z kraju do Kanady. Tyle tylko, że nie skończył tak jak Tiago. Ale czy nie zastanawiał się wielokrotnie nad tym, do czego zmusił swojego bohatera?
W ogóle ta książka zmusiła mnie do wielu przemyśleń i skojarzeń. Dlaczego Pan Bóg się nudzi? Tu podążę za Jackiem Kaczmarskim i „Rajem” gdzie przecież Archanioł Gabriel spacerując po raju z Bogiem nie może „bawić Go rozmową, żadną myślą zaskoczyć znienacka, obaj myślą wszak jednakowo”. Nie dziwota, że od czasu do czasu Pan Bóg szuka rozrywek. Niestety te z „Mistrza gry” nie do końca mnie przekonały, mam spory niedosyt po jej ponownej lekturze. Nie, żebym żałował tej lektury, wręcz przeciwnie. Kokis popisuje się swoją wiedzą i erudycją mnożąc odnośniki do dzieł i filozofów, o których czasami, wstyd przyznać, nie słyszałem, choć inni, jak Orygenes, są mi bardzo bliscy. Ponadto książka ta właściwie nie ma akcji, opiera się na dialogach, a czyta się ją gładko i bezproblemowo.
W inny sposób skojarzył mi się jeszcze Jacek Kaczmarski z tą książką : otóż przez postać Armando Valladaresa. Ten kubański poeta wiele lat spędził w więzieniach Castro, w końcu został uwolniony i wyjechał do USA dzięki wstawiennictwu Prezydenta Francji Francoisa Mitteranda, ale siedział na wózku inwalidzkim gdyż „po torturach coś w kręgosłupie zaszło”. I zdarzyło się coś podobnego, co doświadczył w książce Tiago, a w rzeczywistości Kokis : u nich była to powszechna amnestia zrównująca ofiary z katami, a w jego przypadku Prezydent Obama praktycznie bez żadnych warunków zaakceptował reżim braci Castro, kpiąc w żywe oczy z jego ofiar.
Na tle tych wszystkich przemyśleń Iwan Sierow – główny bohater powieści – wypada dość blado. Może taki był zamysł autora? Przecież jest tylko pionkiem w grze i to takim dość bezceremonialnie manipulowanym.
Teraz wracam jeszcze do sztuki „Boże mój”, którą też miałem przyjemność zobaczyć, bo to z kolei opowieść o tym jak to znudzony Pan Bóg chce skończyć z tym światem, ale na godzinę przed zakończeniem udaje się z wizytą do psychoterapeuty, żeby dać mu szanse na odwiedzenie go od tej ostateczności. Konstatacja jest taka, że w ogóle na swój sposób są to tematy ciekawe, a u nas jakby nie widzę odwagi do ich podjęcia. Zapewne wynika to z romantycznej tradycji co najwyżej „wadzenia się z Bogiem”, ale chyba i z braku odwagi by podjąć dialog z bogoojczyźnianą tradycją.
Tak więc pozostaję zadowolony z tytułowej lektury, mimo że lekki niedosyt pozostaje.