„Nunquam otiosus” Mirosław Syniawa

Wielokrotnie recenzowałem polskich współczesnych autorów i to często takich, którzy nie szturmują głównego obiegu literackiego, mimo że powinni się tam znaleźć. Sam jestem niszowy, może to z tego powodu? Z przykrością muszę stwierdzić (tak na marginesie), że moje recenzje są zdecydowanie bardziej popularne i doceniane niż moje książki. Może powinienem z czegoś zrezygnować? Oczywiście chodzi o recenzje, może powinienem je ograniczyć, by móc więcej pisać swoich rzeczy?

Powróćmy jednak, póki co, do książki o obco brzmiącym tytule i podtytule (zachęcie?) związanej z „brzytwą Ockhama”. Zaczyna mi się wydawać, że już wkrótce będzie to jedyna teoria filozoficzna, o której będą mówić wszyscy. Pojawia się ona coraz częściej, bo tak wdzięczna i prosta (w swoim pięknie) jest. I bardzo prawdziwa. Zwłaszcza we wszelkiego rodzaju kryminałach, a o kryminale mamy wszakże mówić. Tam okazuje się, że najprostsze rozwiązanie jest najwłaściwsze. Może nie do końca w kryminałach, ale w przestępstwach już tak. Bo przecież kryminały często opisują właśnie te sprawy, które uniknęły „brzytwy”.

„Nigdy bezczynny” bo tak brzmi w przekładzie tytuł tej powieści, to można by powiedzieć motto pracoholików. W bardziej swobodnej interpretacji, to zachęta do działania, do doskonalenia się. Wiecznie aktualna, wiecznie prawdziwa, Jakżesz można by się oprzeć takiej zachęcie? Czasami jednak takie hasła rujnują moją z lekka leniwą psychikę.

Nadal ani słowa o książce? Cóż jej kryminalna intryga zmieściłaby się może na 20 stronach, a co zresztą? Reszta to dygresje, bądź kwintesencja książki. Bo nie intryga jest tu ważna, ale droga, którą podąża główny bohater by dotrzeć do prawdy. Droga w sensie dosłownym (podróże) i bardziej metaforycznym (zdobywana wiedza), która prowadzi do upatrzonego celu, do rozwiązania zagadki, wyjaśnienia problemu.

Mamy rok 1683, rok sławetnej wiktorii wiedeńskiej, której echa docierają do bohaterów powieści, Turcy za rogiem, cesarz uciekł ze stolicy, ale udało się namówić Polaków, żeby załatwili sprawę. Sto lat później Austriacy w podzięce dołożą się do rozbiorów, ale to każdy zna z historii. Realia epoki odbijają się na sposobie podróżowania, ale również na zachowaniu „tłuszczy” – polowania na czarownice osiągają swoje schyłkowe apogeum (i pozwolę sobie zauważyć, że nie Kościół był ich inicjatorem i wykonawcą).

Dobra, co z powieścią, co z kryminałem? Rozwiązanie niespieszne, dochodzenie skrupulatne, ale wynik nie taki chyba jak oczekiwaliśmy. Inaczej może powiem: jak zwykle prawda, prawo i sprawiedliwość nie podążają tą samą ścieżką, czyli nie można mieć wszystkiego i na każdego można coś znaleźć, każdy ma coś na czym mu zależy, co można przeciw niemu wykorzystać. To jest ta prawdziwa „brzytwa Ockhmana” – nic się od stuleci nie zmienia.

Książkę można tylko polecić uważnemu czytelnikowi, każdy może z niej wiele wyciągnąć dla siebie. Z jednej strony odkrycia naukowe XVII wieku (cyzelowanie mikroskopu), z drugiej dokładność w śledztwie, badanie każdego wątku, w końcu – dojście do prawdy! Tyle tylko, że prawda nas nie wyzwoli i pewne zapiski muszą być zachowane dla potomnych.

Mój „konik” czyli femme fatale raczej się nie pojawił, choć żal mi głównego bohatera, któremu żona na stałe zamknęła swoją sypialnię przed nosem. No cóż, w takim wypadku zawsze znajdzie się „jakaś inna”, która ją zastąpi, o czym zawsze warto pamiętać.

Poza tym warto czytać, co będę bezustannie powtarzał!

1 comments on “„Nunquam otiosus” Mirosław Syniawa

  1. Komek pisze:

    Kryminał i filozofia? Przez naukę do morderstwa?

Dodaj komentarz